Stanisław Krawczyński: Polska chóralistyka przez cały czas się rozwija

Stanisław Krawczyński: Polska chóralistyka przez cały czas się rozwija

Spontaniczną cantatową tradycją stały się wywiady „na gorąco” przeprowadzane tuż po zakończeniu obrad Jury. Tym razem na nasze pytania odpowiedział sam Przewodniczący Rady artystycznej oraz Jury konkursy – profesor Stanisław Krawczyński.

Co pan profesor może powiedzieć o tegorocznym Cantacie?

To był trochę inny, nieco bardziej poszukujący, Cantat. Powoli wracają warunki sprzed pandemii i przyzwyczajamy się do normalności. Znów staramy się odnaleźć i usadowić w świecie, który kiedyś nas otaczał i był dla nas ważny. Mieliśmy wyjątkowo dużą ilość zgłoszeń w kwalifikacjach i wybraliśmy rzeczywiście te najlepsze zespoły, które uczestniczyły w turnieju. To na pewno niezwykle optymistyczne – chęć powrotu do rzeczywistości jest tak duża, że działa stymulująco i przekłada się na podnoszenie tegorocznego konkursu. Uważam, że w tym roku ten poziom był bardzo wysoki. Nie mieliśmy żadnego słabszego zespołu; poziom był satysfakcjonujący i każdy mieścił się w minimum, które ustaliliśmy jako rada programowa. Były występy oparte na autentycznej kreacją artystyczną, występy które i publiczności i jurorom pozostaną bardzo długo w pamięci jako wyjątkowe wydarzenia.

To, co wyróżniało 52. edycję naszego Turnieju to z pewnością jego różnorodność.

W tym roku usłyszeliśmy 12 zespołów, choć pierwotnie zakwalifikowaliśmy aż 14, choć 2 wykruszyły się ze względu na chorobę. Bardzo tego żałujemy i życzymy dużo zdrowia wszystkim, których te zawirowania dotknęły. Rzeczywiście, ubiegłoroczny Cantat był wyjątkowy ze względu na jednorodny skład zespołów męskich i żeńskich. W historii festiwalu czegoś podobnego jeszcze nie doświadczyliśmy. Tegoroczna edycja przyniosła natomiast ogromne zróżnicowanie – usłyszeliśmy formacje mieszane, dziecięce czy zespół męski – cały przegląd rożnego rodzaju grup chóralnych pojawił się w Legnicy prezentując, choć oczywiście nieco pośrednio, obraz polskiej chóralistyki.

Po raz kolejny widzieliśmy też nieco luźniejsze podejście do tradycyjnej formy chóralnej – zespoły nie boją się kreatywnych strojów, włączenia do występu elementów tańca czy nawet wykorzystania instrumentów – „Skowronkom” na bębnach akompaniowała znana metalowa perkusista, Beata Polak.

Życie ewoluuje i wszystko, co w nim osadzone – a muzyka, kultura i sztuka są zakotwiczone w codzienności – musi ewoluować razem z nami. Zespoły chóralne starają się przystosować do warunków i oczekiwań publiczności. Ten proces powinien oczywiście odbywać się pod kontrolą i nie można puścić go „na żywioł” – później ciężko to sklasyfikować, a i w niektórych przypadkach nawet zrozumieć. Swoboda i dowolność jest niezbędna, jednak należy ją utrzymać w pewnych założonych granicach. Te wszystkie zmiany z całą pewnością wynikają z faktu, że zespoły chcą uatrakcyjnić swoją prezentację i zarazem wyjść naprzeciw tym, którzy przychodzą ich posłuchać. To symbiotyczne działanie, które moim zdaniem obu stronom wychodzi tylko i wyłącznie na dobre.

Optymistyczny z pewnością jest też udział coraz większej liczby debiutanckich, młodych – a nawet dziecięcych – chórów.

Dzieci z reguły bardzo przeżywają takiego rodzaju spotkania. To niezwykle wrażliwe istoty i ten czynnik zewnętrzny ma ogromny wpływ na ich reakcję na to, co się dzieje – czyli w tym momencie na wykonywanie utworu. Podczas przesłuchań można było zaobserwować, jak niektóre zespoły dziecięce rozkręcają się w trakcie występu. Początkowo ewidentnie czuło ich się spięcie w głosie, zdenerwowanie i oczekiwanie na to, jak wypadną. Z każdym utworem zaczynały jednak czuć się coraz lepiej, trema ustępowała i swobodnie mogły zaprezentować poziom wypracowany podczas prób. Niezwykle pozytywnym elementem był też fakt, że na 52. Cantacie pojawiły się zespoły ze stosunkowo niewielkich miejscowości śpiewające na zaskakująco dobrym poziomie. To dowodzi, że polska chóralistyka przez cały czas się rozwija i dociera w coraz szerze kręgi powodując powstawanie nowych zespołów. Znajdują się także dyrygenci wykonujący swoją pracę tak dobrze, że mogą wystąpić na najwyżej cenionym festiwalu chóralnym w Polsce.

Jedyną łyżką dziegciu w beczce konkursowego miodu jest chyba niezbyt imponująca frekwencja w Sali Królewskiej, zwłaszcza podczas początkowych przesłuchań.

To pewien problem, ale póki co bym się nie załamywał. Jak wcześniej wspomniałem, powoli wracamy do rzeczywistości popandemicznej. Na przestrzeni czasu sytuacja wróci do normy i znów wrócimy do pełnych sal koncertowych, co można było zaobserwować choćby podczas Koncertu inauguracyjnego, kiedy to cała Sala Królewska była zajęta. Przesłuchania konkursowe mają to do siebie, że ich dramaturgia jest nieco inna niż koncertu na żywo, który to biegnie w prozodii podporządkowanej wymogom publiczności. Podczas przesłuchań zespoły występują tuż po sobie, zdarzają się się powtarzające utwory czy jednorodne brzmienia. Warto też zauważyć, że dzisiejsza pogoda nie sprzyjała wychodzeniu z domu. (śmiech)

Na koniec muszę jeszcze zapytać o werdykt. Temperatura dyskusji wśród Jury była gorąca?

Tegoroczny zwycięzca był typowany przez wszystkich jurorów, choć werdykt wcale nie był taki jednoznaczny. Niektórzy jurorzy dostrzegli też konkurencję dla głównego laureata, co pokazuje, że poziom całego przesłuchania był wyrównany i zespoły nie odstawały od siebie. To dobrze – takie deptanie po piętach powoduje, że siłą rzeczy zwycięzca będzie dbał o to, żeby robić to co robi na jak najwyższym poziomie.

 

Fot. Wojciech Obremski

Leave a Reply

Your email address will not be published.